Nie masz czasu przeczytać? Posłuchaj wersji audio!
Tego dnia pod wspomniany zajazd, prowadzony przez Walentego Strasza, podjechał (wraz ze świtą) Jan Morawicki – właściciel Morawicy. Opisywany w herbarzach jako waleczny, odważny i mężny, był potomkiem zasłużonego i sławnego rodu Tęczyńskich. Brał udział w walkach m. in. pod Gdańskiem i Moskwą. Zasług panu podkrakowskiej Morawicy odebrać nie możemy, ale zaznaczyć warto, że w mieście znany był z wszczynanych awantur oraz pijatyk. Nie dziwmy się więc, że właściciel zajazdu szybko zamknął drzwi przed niechcianym i niezapowiedzianym gościem, wspominając zapewne wcześniejsze ekscesy szlachcica, poczynione w karczmie i mieście.
Zabójstwo
Jan Morawicki uznał to za zniewagę. Nie zastanawiając się długo, sięgnął po rusznicę umieszczoną blisko siodła. W tym samym czasie w oknie pojawiła się żona właściciela przybytku – Helena Straszowa. Morawicki zauważył młodą kobietę i wypalił w jej kierunku z ręcznej broni.
Na ulicy rozpoczął się rwetes; ludzie krzyczeli, uciekali, chowali się w pobliskich domach. Obok zajazdu znajdował się drewniany budynek, mieszczący zakład ślusarski. Pracujący tam rzemieślnicy od razu wybiegli na ulicę, a jeden z nich – Jerzy – wyważył drzwi wejściowe do wyszynku by sprawdzić, czy żona Walentego Strasza ucierpiała od postrzału. Kobieta niestety zmarła na miejscu.
Świadkowie krzyczeli, że „zabił, zabił Morawicki”. Zabójca poderwał konia, i uderzając go rusznicą po zadzie, skierował w stronę kościoła Mariackiego wykrzykując potwierdzenie czynu: „zabiłem, zabiłem”. Starał się zniknąć z pola widzenia świadków zbrodni popełnionej w biały dzień (z tego pośpiechu u wylotu ulicy wypuścił z rąk rusznicę).
Poszukiwania mordercy
Janowi Morawickiemu udało się zgubić trop prawie od razu po ucieczce z miejsca zbrodni. Wbrew pozorom Jan nie skrył się w rodzinnej Morawicy, a na Stradomiu (wtedy podkrakowskim obszarze przynależącym do Kazimierza).
W tym samym czasie Walenty Strasz udał się ze skargą do miejskiego ratusza:
„Urzędowi się poskarżył, oznajmiwszy mu wielką krzywdę i gwałt wyrządzony przez szlachcica Jana Morawickiego. Tenże szlachcic Jan Morawicki dokonał gwałtownego najazdu na jego dom i bez jakiejkolwiek ku temu przyczyny wystrzelił z rusznicy w kierunku jego żony Heleny, a trafiwszy ją z miejsca i ciężko zraniwszy, nieszczęśliwie ją życia pozbawił”.
Krakowscy rajcy miejscy wiedzieli, że oskarżony ukrywa się na Stradomiu, więc zwrócili się do władz Kazimierza z prośbą o wydanie Jana Morawickiego (ci jednak nie chcieli tego zrobić). By przekonać włodarzy Kazimierza zwrócono się o pomoc do podstarościego i zastępcy burgrabiego krakowskiego zamku (przedstawicieli urzędu grodzkiego). Dopiero z ich pomocą udało się przekonać kazimierzan do wydania mordercy. Jan Morawicki został przetransportowany najpierw na Wawel (w asyście sług, woźnych ziemskich i co ciekawe – Walentego Strasza), a następnie do więzienia, znajdującego się w miejskim ratuszu.
Proces
Dwa dni po dokonaniu zbrodni zebrał się w ratuszu sąd mieszany, składający się z przedstawicieli mieszczan i szlachty – wszak główny oskarżony należał do tego właśnie stanu. Urzędy: grodzki (reprezentujący szlachtę) oraz radziecki, który występował w imieniu mieszczaństwa, musiały podjąć decyzję jednomyślnie, by skazać Jana Morawickiego. W przypadku braku rozstrzygnięcia zwracano się bezpośrednio do króla, ten jednak najczęściej skłaniał się do uznania interesu szlachty.
W sądzie zasiadało wielu znamienitych urzędników; wszyscy przysłuchiwali się mowie oskarżyciela, który całą odpowiedzialność za zajście złożył na Morawickiego. Następnie do sali wniesiono mary (nosze dla zmarłych), na których leżało ciało zamordowanej Heleny Straszowej. Zapewne dokonano oględzin zwłok i rany postrzałowej (nie odnotowano jednak tych czynności w księgach miejskich), a następnie rozpoczęto przesłuchania czternastu świadków. Podzielono ich na kilka grup: rzemieślnicy ślusarscy, których zakład znajdował się obok zajazdu, woźni miejscy i osoby, które nie były naocznymi świadkami tragicznego wydarzenia sprzed dwóch dni, a jedynie zasłyszały różne historie na ten temat od innych mieszkańców miasta.
Liczną grupą byli ślusarze, którzy jako pierwsi stawili się na miejscu zbrodni. Jerzy – ten, który wyważył drzwi do zajazdu i najszybciej pojawił się przy żonie Walentego – zeznał, że na jego rękach zmarła Helena Straszowa. Pozostali przekazali informację, że to Jan Morawicki pojawił się wraz ze świtą przed zajazdem i zamknięto mu drzwi przed nosem. Następnie zgodnie utrzymywali, że w gniewie oddał on strzał z rusznicy w stronę okna, gdzie stała młoda kobieta. Świadkowie opowiadali także o słowach, padających z ust Jana po zabójstwie i o ucieczce spod zajazdu, podczas której z rąk Morawickiego wypadła broń. Woźni miejscy, będący przy przewiezieniu oskarżonego ze Stradomia na zamek, zeznali, że przy podstarościm Jan Morawicki przyznał się do strzału, ale nieumyślnego.
Obrońcy (Jan Pawłowski i Bartłomiej Lisowski) oparli na tym swoją taktykę i przekonywali sąd, że oskarżony w każdej chwili jest w stanie zapłacić odszkodowanie oraz że najlepiej byłoby przełożyć rozprawę w celu zawarcia pomiędzy stronami porozumienia. Sąd, ku zdziwieniu obrony, nie zgodził się na zaproponowany wniosek. Lisowski nie poddawał się i próbował przekonać sądzących, że rozprawa została wszczęta za szybko, a także forsował argumentację o sprzecznych i kłamliwych zeznaniach świadków. Ostatecznie obrona nic nie wskórała, wszystkie wnioski zostały odrzucone przez sąd. W związku z brakiem ostatecznej decyzji oba urzędy przesłały do króla Stefana Batorego prośbę o rozstrzygnięcie (tzw. informację królewską). W oczekiwaniu na odpowiedź Morawicki pozostał w ratuszowym więzieniu (na dość długo, jak się potem okazało).
Odpowiedź dotarła do sądu dopiero po miesiącu (18 października) i stwierdzała, że trzeba przesłuchać dwóch świadków, którzy dowiodą słuszności wniesionej skargi. Proces musiał zostać przesunięty w czasie, ponieważ podstarości (przedstawiciel sądu grodzkiego) zrezygnował z funkcji. Władze miejskie pomstowały, zresztą słusznie, że urząd grodzki nie będzie chciał zbyt szybko wznowić rozprawy. W takiej sytuacji po raz kolejny wysłano do króla prośbę o rozstrzygnięcie.
Obowiązki podstarościego przypadły Hebatiusowi Jordanowi, który 5 grudnia (po otrzymaniu informacji królewskiej) wznowił sprawę sądową. Dwa dni później rozpoczęła się rozprawa, przytoczono treść informacji królewskiej, w której Batory nakazał raz jeszcze przeprowadzenie dowodu z dwóch świadków, który ostatecznie potwierdzi winę Morawickiego.
Wyrok
Wysłuchano przysięgi (przy krucyfiksie) Walentego Strasza oraz Macieja Bielickiego i Jakuba Toruńczyka. Ostatni zeznawał, że:
„Widziałem, iże Pan Jan Morawicki, przyjechawszy przed dom Walentego, posłał sługę o gospodę, tam zawierano drzwi, a Pan Morawicki przypadszy strzelił oknem z rusznicze w dom. Krzykniono wtem, zabił Morawicki i Morawicki też mówił zabiłem, zabił. Czom widział i na czom patrzył. Tak mi Panie Boże pomóż w Trojczy jedyny”.
Po jednoznacznych zeznaniach świadków wyrok mógł być tylko jeden – kara śmierci przez ścięcie. Wyrok wykonano tydzień później, prawdopodobnie na dziedzińcu zamku na Wawelu (wykonywano tutaj wyroki urzędu grodzkiego). W aktach nie wskazano dokładnego miejsca. W przypadku kary ścięcia egzekucje odbywały się także na dziedzińcu ratusza oraz na wprost kościoła farnego. Ciekawostką może być fakt, że specjalnie na tę okazję pień egzekucyjny został przykryty „gdańską kołderką” zakupioną za 25 groszy (informacja o dodatkowym zakupie znalazła się w miejskich księgach).
Proces ten był ogromnym sukcesem w walce mieszczaństwa ze szlachtą, do którego przyczynił się niewątpliwie król Stefan Batory. Był to także jeden z ostatnich tak przychylnych wyroków dla urzędu radzieckiego.
Bibliografia:
-
Góralski Z., Urzędy i godności w dawnej Polsce, Warszawa 1998.
-
Paprocki B., Herby rycerstwa polskiego, Kraków 1858.
-
Ptaśnik J., Obrazki z przeszłości Krakowa, Kraków 1922.
-
Salmonowicz S., Szwaja J., Waltoś S., Pitaval krakowski, Kraków 2010.
-
Uruszczak W., Historia państwa i prawa polskiego (966 – 1795), t. 1, Warszawa 2013.
Bartłomiej Gajek
Korektor: Ewa Kajtoch
korektorka, redaktorka, a czasem nawet autorka. Mieszka i pracuje w Krakowie.
Zapewniała już korektorskie wsparcie między innymi portalowi Archiwum Zbrodni.
W wolnych chwilach pisze opowiadania.
8 komentarze
Emilia
Bardzo ciekawy artykuł. Czekam na kolejne 😍
Ryszard
Bardzo interesująca historia, proszę o następne
Anna
Super,świetny artykuł, gratulacje!
Monika
Po przeczytaniu pierwszego artykułu z niecierpliwością czekam na kolejne! Bardzo udany debiut.
Wojciech
Cóż za piękne czasy… Kiedy kolejny artykuł? Na razie ciekawie się zapowiada, chętnie zobaczę więcej.
Redakcja
Artykuły publikujemy w każdy czwartek 🙂
Łukasz
Super artykuł. Słuchaliśmy przy obiedzie z całą rodziną, pozdrawiam 🙂
Monika
Napisane „językiem” lekkim i zrozumiałym.